Page 44 - Ponad słowami kl.1
P. 44

94     NAWIĄZANIA




   r                             – Przywieźć dzieci.
                                 Wybiegły z pokoju i powróciły po minucie lub dwóch, każda pchała przed sobą coś
                              w rodzaju wysokiego wózka kelnerskiego, na którego czterech półkach z drucianej siatki
                              siedziały ośmiomiesięczne niemowlęta, wszystkie jednakowe (najwyraźniej z jednej gru-
                              py Bokanowskiego) i wszystkie (jako że należały do kasty delt) odziane w ubranka koloru
                              khaki.
                                 – Umieścić je na podłodze.
                                 Rozładowano wózki.
                                 – Odwrócić je w stronę kwiatów i książek.
                                 Odwrócone dzieci nagle zamilkły, a potem zaczęły się czołgać na czworakach ku tym
                              zestawom olśniewających barw, ku owym tak wesołym i kolorowym kształtom na białych
                              stronicach. Gdy były już blisko, słońce wychyliło się zza przesłaniającej je przez chwilę
                              chmury. Róże rozpromieniły się jak od nagłego wybuchu wewnętrznej namiętności; lśniące
                              stronice książek zdały się nasycać nowym, głębokim znaczeniem. Od niemowlęcych szere-
                              gów dobiegły ciche okrzyki podniecenia, gulgoty i świergoty rozkoszy.
                                 – Świetnie! – zatarł ręce dyrektor. Jak na zamówienie. [...]
                                 – Teraz patrzcie uważnie! – I dał znak uniesieniem ręki.
                                 Przełożona pielęgniarek, stojąca przy tablicy rozdzielczej po drugiej stronie sali, nacis-
                              nęła małą dźwignię.
                                 Nastąpił gwałtowny wybuch. Coraz głośniej i głośniej wyła syrena. Dzwony alarmowe
                              biły jak oszalałe.
                                 Dzieci wzdrygnęły się, rozwrzeszczały; buzie wykrzywiło przerażenie.
                                 – A teraz – krzyknął dyrektor (bo hałas był ogłuszający) – teraz wpajamy lekcję poprzez
                              łagodne elektrowstrząsy.
                                 Znów dał znak ręką i przełożona nacisnęła drugą dźwignię. Krzyki dzieci zmieniły nagle
                              ton. Ostrym, spazmatycznym wrzaskiem dawały obecnie wyraz czemuś rozpaczliwemu,
                              wręcz obłąkańczemu. Drobne ciałka kurczyły się, sztywniały, nóżki drgały niczym pociąga-
                              ne przez niewidzialne druty. [...]
                                 – [...] Na razie wystarczy – [dyrektor] dał znak pielęgniarce.
                                 Wybuchy ustały, dzwony umilkły, wycie syren powoli zamierało. Zesztywniałe, wijące
                              się ciałka rozluźniły się, a to, co uprzednio było płaczem i wyciem obłąkanych na pozór nie-
                              mowląt, przybrało znów postać normalnych krzyków zwykłego przestrachu.
                                 – Dać im na powrót kwiaty i książki.
                                 Pielęgniarki wykonały; jednakże postawione przed różami i na sam widok wszystkich
                              tych wesołych obrazków kotka, kogutka ku-ku-ryku i czarnej owieczki mee-mee niemowlę-
                              ta kurczyły się z przerażenia; ich wrzaski nasiliły się.
                                 – Obserwujcie – mówił triumfująco dyrektor. – Obserwujcie.
                                 Książki i głośny hałas, kwiaty i elektrowstrząsy – już w niemowlęcym umyśle człony
                              tych par są kojarzone, po dwustu zaś powtórzeniach takiej lub podobnej lekcji ulegną nie-
                              rozerwalnemu spojeniu. Co człowiek złączył, przyroda niezdolna jest rozłączyć. Wyrosną
                              z „instynktownym”, jak mówią psychologowie, wstrętem do książek i kwiatów. Odruchy
                              trwale uwarunkowane. Z książkami i botaniką dadzą sobie spokój na całe życie. [...]
                                 Po pięćdziesięciu jardach stąpania na palcach dotarli do drzwi, które dyrektor ostrożnie
                              uchylił. Przekroczyli próg i zanurzyli się w półmrok sypialni o zamkniętych okiennicach.
                              Wzdłuż ściany stało rzędem osiemdziesiąt łóżeczek. Słychać było odgłosy lekkich regular-
                              nych oddechów oraz ciągłe mruczenie, niczym bardzo cicha rozmowa dobiegająca gdzieś
                              z oddali. [...]
                                 Na końcu Sali ze ściany wystawał przekaźnik. Dyrektor podszedł doń i nacisnął guzik.
   39   40   41   42   43   44   45   46   47   48   49